Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
8 września 2016, 2
Prysznic, śniadanie jak z czarodziejskiej góry. Tylko dieta nie ta, towarzystwo nie to, kelnerzy nie tacy sami. Siedzimy ze starszą panią, która 9 raz tu jest. Krakowianka. Raczej dostatnio żyje i samotnie. Jeździe dwa razy w roku do sanatoriów dla podreperowania astmy dziedzicznej, bo i mama, i dziadek mieli. Jemy to i owo, szwankuje brak owoców, ekspres do kawy zepsuty. Na koniec robimy kanapki na drogę. Viola wyznacza drogę: do Jaworek Homole. Busem upchnięci jak śledzie punkt 10 ruszamy. Najwięcej starych ludzi i grubych. Obok mnie młoda kobieta wieloryb używa ajfona. Po drodze remonty, więc 5 kilometrów jedziemy 15 minut. Homole atakowane przez dziesiątki czegoś idących. Dolina doszczętnie zdeptana przez ludzi i aparaty. Nagie skały, strumień, mostki, schody. Słońce zaczyna prażyć. Niebawem jedenasta. My pośród innych, starych i młodych, grubych, do góry na Wysoką. Potem skałki przechodzą w połoninki, jakie znam z Bieszczadów. Na twarzach wszystkich idących maluje się grymas bólu. Sapią, dyszą, parują tłuste udka, brzuszki, piersi dyndają, aparaty strzykają. Niby wrzesień, ale pełno gawiedzi, a my z nią. Ale nie ma smrodu ciał. Raczej zapach perfum i świeżego prania. Wszyscy chyba piorą w tej samej pralce i tym samym czyścidłem.
Nagle łąka przyśpiesza w górę. Ktoś się poślizgnął, ktoś zaklął. Ludzie chowają się przed wzrastającym upałem pod rozłożyste drzewa. W oddali słychać beczenie owiec. Pieniny Niskie pakują się do oczu łagodnościami z ostrościami skał. To ładnie. Przestrzenie rozłożyste, szerokie i jeszcze zielone. Pot spływa, t-shirt mokry, okulary parują. Viola marudzi z tyłu i oddech łapie jak większość, którzy z nami idą. Dochodzimy do skał. Stromość wielu odstrasza. Pakujemy się. Asekuruję Violę, robimy przystanki i tak przez pół godziny. Widoki szerokie i krasne. Świeżość powietrza orzeźwia i jest nagrodą.
© Maciej Wróblewski