Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
„Nie wiem doprawdy, cóż po poecie w czasie marnym?”, pytał Hölderlin w swej elegii „Chleb i wino”. Elegia ta powstała pod koniec XVIII wieku i od tamtej epoki szczególnie często ponawiana jest wątpliwość, czy warto jeszcze w ogóle służyć Muzom.
Cóż, „marny czas”, jaki się przytrafił Hölderlinowi, nie był pierwszy ani ostatni w historii cywilizacji. W renesansie, nawet wtedy, powodziło się poezji chyba też nienajlepiej, skoro nasz Kochanowski narzekał: „Sobie śpiewam, a Muzom. Bo kto jest na ziemi, / Co by serce ucieszyć chciał pieśniami memi?”
W renesansie chińskim, za dynastii Tang, nad losem poetów użalał się wielki Tu Fu, pisał on: „Nasze domy są ubogie, dowody uznania – znikome. / Kto o nas dba, komu nasze kłopoty w głowie? / My sami dla siebie jesteśmy publicznością” (jest to fragment wiersza pt. „Do Pi Ssu Yao”, w przekładzie Czesława Miłosza).
Współcześnie zaś laureatka Nobla, Wisława Szymborska, ironizuje w ten sposób:
...być poetą,
mieć wyrok skazujący na ciężkie norwidy,
z braku muskulatury demonstrować światu
przyszłą lekturę szkolną – w najlepszym razie –
O Muzo. O Pegazie,
aniele koński.
Nic to. Ubogi poeta czuje się przecież zawsze bogaty i szczęśliwy. Przyznajmy, o autorzy liryczni: na nic nie zamienilibyśmy wyroku, z mocy którego odrabiamy „ciężkie norwidy”! Ponieważ wielka jest rozkosz tworzenia, rodzenia myśli i uczuć, które do człowieka przychodzą poprzez słowa. I każdy autor gotów jest dopłacać do pisania z własnej kieszeni, gdyby się okazało, że akurat jego książki będą trudno sprzedawalne i gdyby się nie znalazł żaden mecenas, skłonny popierać jego Muzę.
A cóż to znaczy, gdy świat nie odwzajemnia naszych porywów? Duch twórczy także i nieszczęście umie przerobić na szczęście.
Alegoryczny wiersz o przerabianiu nieszczęścia na szczęście napisał Walt Whitman, autor, który był mniej więcej rówieśnikiem Hölderlina, ale nie skarżył się jak tamten na los, choć Ameryka jego epoki była krajem prostackich kowbojów, gigantycznych strajków rolnych, triumfujących groszorobów i bratobójczych walk między Północą a Południem.
Oto wspomniany wiersz Whitmana (z cyklu „Tatarak”):
CZASEM, GDY KOGOŚ KOCHAM
Czasem, gdy kogoś kocham, ogarnia mnie gniew na myśl,
że moja miłość może być nieodwzajemniona.
Lecz teraz myślę, że nie ma miłości nieodwzajemnionej,
zapłata jest pewna, tak czy inaczej.
(Kochałem kiedyś kogoś żarliwie, a bez wzajemności,
Lecz dzięki temu powstały te moje wiersze.)
Przełożył Andrzej Szuba