Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Wojciech Juzyszyn Efemerofit
Gustaw Rajmus Królestwa
Karol Samsel Autodafe 8
Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy
Edward Balcerzan Domysły
Henryk Bereza Epistoły 2
Roman Ciepliński Nogami do góry
Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3
Anna Frajlich Odrastamy od drzewa
Adrian Gleń I
Guillevic Mieszkańcy światła
Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra
Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji
Zdzisław Lipiński Krople
Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden
Tomasz Majzel Części
Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła
Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta
Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu
Karol Samsel Autodafe 7
Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III
Marek Warchoł Bezdzień
Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane
Najlepszą jak dotąd (tak myślę) recenzję do mego tomiku (”Niższe Studia”, Wydawnictwo Forma, 2014) napisał (jako posłowie) Piotr Michałowski, poeta, krytyk i, dodajmy, profesor literatury :-) Oto jego tekst:
Ekstazy, epifanie, gnozy, fraszki
Lekturę tomiku, który wydaje się zarówno poetyckim diariuszem (choć w większości bez dat), jak wirydarzem i „ogrodem nie plewionym”, może warto rozpocząć od środka, by wydobyć zamieszany w różnorodną materię słowną trzyzdaniowy aforyzm. Brzmi on jak manifest, więc niech posłuży za wykładnię kompozycji hybrydycznego zbioru:
„Proza dociera do granicy języka i zawraca. Poezja zaczyna się od próby wyjścia poza wszelkie granice. Za granicą języka polskiego żyje wiele nieznanych polskich języków obcych”.
Autor przekracza tę granicę w różnych miejscach i na różne sposoby. Podąża naraz w kilku na pozór wykluczających się kierunkach, zagarniając oddalone od siebie obszary poezji: od fraszki do poważnej refleksji filozoficznej, od ekstatycznej idylli po ludyczną rymowankę, od prozy poetyckiej i aforyzmu (który uważam za kwintesencję poetyckości) po wywodzące się z tradycji francuskiej wirtuozowskie vilanelle i przejęte z poezji wschodniej rubajaty. Swobodna wędrówka przez tak różne krainy sztuki słowa nie jest jednak degustacją w wykonaniu sprawnego stylizatora, który potrafi wszystko, pokazuje wszechstronność swojego warsztatu i chce się popisać kunsztem. Sprawia to raczej zmienność nastroju, rozrzut tematów i potrzeb ekspresji, które kierują wrażliwość na wybierane rejestry tradycji, gdyż poeta dobiera metodę wyrażania do okoliczności tworzenia. Do każdej sytuacji można dopasować odpowiedni wzorzec – jakiś, choćby zapomniany, „polski język obcy”: inny do kontemplacji krajobrazu, inny do samotności i monologu wewnętrznego, do zadumy nad sobą i światem, inny do przebywania we dwoje, z książką, w łóżku, przy biurku...; choć taka specyfikacja nie ma sensu, bo sytuacje nakładają się na siebie i mieszają. Zwłaszcza, gdy partnerką jest również poetka, gdy poezja stanowi główny nurt ich wspólnego życia a miłość staje się dwupodmiotowym splotem strumieni „życiopisania”.
Bohaterką niemal wszystkich erotyków jest Anna Janko – jej osoba, ciało i słowo – słowo, które jest ciałem i ciało, które przemienia się w słowo. Jej obecność fizyczna przenika się z lekturową i stanowi z nią jedność – jako „poezja wcielona w najbliższego człowieka”. Bohaterką jest więc jej wielopostaciowość – bo żyje w dotykach, obrazach, rozmowach i wierszach. Cisło wciąż nawiązuje do tekstów Janko, którym dedykuje swe własne, pisze wiersze o jej wierszach i prowadzi z nimi (albo przez nie) namiętny dialog, który nasyca książkę miejscami w takim stopniu, iż mogłaby uchodzić za dzieło wspólne dwojga autorów.
To intertekstualność najbliższa, ale nie jedyna, gdyż cały tomik iskrzy się cytatami i odwołaniami zarówno do myśli filozoficznej jak utworów literackich i gatunków. Poeta chętnie sięga po wzorce wiersza numerycznego, nie boi się katarynkowych rytmów 6-zgłoskowca, czy trójstopowca trocheicznego, refrenów, powtórzeń, rymów. Świadomie sięga po archaiczne wzorce, ale chociaż w tym geście wyczuwamy dystans do dawnych form i konwencji, wynika on bardziej z zaprzeczenia ich nieaktualności i potrzeby kontynuacji, niż intencji pastiszowania. W komponowanych obrazach i technice rymowej śmiało sięga po banał i potrafi go wywieść daleko poza horyzont oczywistości, a tandetną błyskotkę przekształcić świeżą metaforą lub asocjacją brzmień w arcydzieło – takie jak wiersz Piję zieloną krew grejpfruta.
Znajdziemy tu sielankowe zachwyty i panteistyczne ekstazy z upojenia krajobrazem. Kwietystyczna afirmacja życia poraża euforią i nasyceniem dobra. Wszystko toczy się w idealnej scenerii sielsko-wakacyjnej beztroski: łąka, jezioro, las, obłoki... Pogodne pejzaże (głównie mazurskie), które już tylko krok dzieli od tego, co jest ich niemieckim odpowiednikiem, ale w potocznej ocenie sztuki brzmi pogardliwie: landszaft. Opisy uwodzą ogranymi motywami a w pewnych sytuacjach jako przesłodzone niebezpiecznie ocierają się o kicz, ostatecznie omijany w wirtuozowskim slalomie. Niekiedy poeta ucieka przed nim w dydaktyzm i szuka azylu w pewnikach moralisty. Szczęśliwie na poboczach wykwitają aforystyczne odkrycia. Najciekawsze są utwory z zatartą granicą między kreacją obrazu a komentarzem (tak świetne jak Upał i data lub Kształty czasu) – wtedy inwencja poetycka wsparta erudycją przekracza naraz dwa horyzonty oczywistości: myśli i słowa.
Epifaniami stają się zarówno bezpośrednie doznania wzrokowe i odnotowane zdarzenia, jak nagłe spotkania myśli albo wrażenia z lektur. Znajdziemy tu utwierdzanie dawnych zachwytów zmieszane z seriami nowych zdumień nadmiarem świata i cudem istnienia – trochę w stylu Szymborskiej, a także parafrazy odkryć Białoszewskiego, że można być zarazem „ssakiem, człowiekiem i Polakiem”. Diarystyczne notatki z uczestnictwa w teraźniejszej czasoprzestrzeni łączą się z przywoływaniem przeszłości autobiografii i tradycji.
Niekiedy przejścia między krajobrazem a biblioteką wydają się ostre, gdy po notatce z kontemplacji przyrody następuje nagły przeskok w abstrakcję uogólnienia i gnozę. Aforyzmy drugiego tysiąclecia są kolażem, który konfrontuje epoki i porządki kulturowe – reprezentowane przez bon moty o bardzo różnej proweniencji: od Galileusza, przez Szekspira, Marksa i Nietschego po Micka Jaggera... Poeta je sumuje w schizofreniczny dorobek cywilizacji. Otwarty skarbiec mądrości stanowi wiec pokusę do żonglerki klejnotami myśli; można z nich tworzyć rozmaite kombinacje, splatać w nowe łańcuchy i labirynty logiczne, paradoksy ontologii i języka. Poeta lubi eksperymentalną konfrontację stanowisk i konkurencyjnych prawd, ale jego dialektyka prowadzi nie do syntezy lecz powstania mieszaniny wybuchowej, którą można otrzymać na przykład zestawiając Einsteina z Berkeleyem i Leśmianem. Jednak między takimi fajerwerkami podejmuje zupełnie serio fundamentalne kwestie filozoficzne, przekształca największe pytania ludzkości i hipotezy dotyczące: Bycia i Czasu, Historii i Losu, Szczęścia i Duszy.
Co ciekawe, wiele w tym zbiorze znajdziemy rozważań o Bogu, choć są to wypowiedzi bliskie paradoksom i enigmatycznym wyznaniom wiary Różewicza. Ostatecznie credo zostaje sformułowane podwójnym przeczeniem, zbudowanym na aforyzmie Sokratesa: „W nic nie wierzę, nawet w to, że nie wierzę”.
Jeśli którąś z podobnych myśli zestawić z którąkolwiek z fraszek włączonych w ten wielogatunkowy i dobrze potasowany zbiór, na przykład Łyżka i nóż, powstanie wrażenie, że są to dzieła różnych autorów. Cisło wciąż prowokuje polimorfią gatunków, stylów i modalności swych wypowiedzi (od elegijnej zadumy po parodię i zabawę) – właściwą sylwie, choć ta amorficzna forma wydaje się już okrzepłą konwencją z końca ubiegłego wieku, jeśli pominąć jej staropolskie źródła.
Poetyckie notatki zgromadzone w hybrydycznej kolekcji składają się na panoramę przeżywanego świata. Najwyraźniej widać to w natłoku wyliczenia, które niby w Miłoszowej „soczewce egotycznej” skupia naraz wszystko, co warte zapisu, gdyż zawiera hipotezę drobinek sensu jakiejś nieznanej i niepoznawalnej całości. Epizody bieżącej chwili mieszają się z okruchami reminiscencji, doznanie z migawkowym wspomnieniem, obraz z myślą, wrażenie ze słowem. Bo – jak wyznaje poeta w wierszu Spacer Krakowskim Przedmieściem, "Kuliste zwierciadło mózgu odbija nazbyt wszystko”. A z drugiej strony – owo „wszystko” otula i definiuje podmiot niby materiał dowodowy na cud jego istnienia. Jest w tym szaleństwie prócz spontaniczności jakaś metoda – przechowująca pamięć wierszy Stachury i Szymborskiej, a także – Gałczyńskiego, z Rozmową liryczną, Wariacjami na tematy rejowskie czy Inwokacjami do poezji. A z tych dążeń do summy, chociaż fragmentarycznie rozproszonej w ponawianych próbach, wyłaniają się zarysy zarówno poetyckiego manifestu, jak testamentu.
Piotr Michałowski