nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

BŁĘDNIK ONLINE, Horacy

2015-10-21 14:06

Z innej beczki. Ponadczasowy Horacy. Tę satyrę (na literatów) najlepiej powiedzieć sobie na głos. Pośmiejcie się!

 

SATRYRY  1. 9

 

Szedłem raz Święta Ulicą, zwyczaju trzymając się mego,

Zamyślony głęboko o jakichś niebieskich migdałach.

Nadbiegł pewien znany mi tylko z nazwiska patałach,

Rękę mi ścisnął i krzyczy: „Jak się masz, kochany kolego” –

„Średnio na jeża – odparłem – i życzę ci jak najlepiej!”

Widząc, że przypiął się do mnie i ani się nie odczepi,

Pytam: „A co chcesz?” On na to: „Ach, znasz mnie, wszak jestem literat!” –

„Cenię cię za to” – bąknąłem i pragnąc mu umknąć, rad nierad

Kroku przyspieszam, to znowu przystanę i w sposób intymny

Szepcę coś niby słudze do ucha, a ciało mi zimny

Pot oblewa. „O gdybym tak umiał do gniewu być prędki,

Jak Bolanus!” – powtarzam w duchu. On wziąwszy mnie w dozór

Sławił Rzym i przedmieścia, wartko rozpuścił już ozór.

Ja wciąż milczę. On wtedy: „Już z dawna zgaduje twe chętki!

Zwiać chcesz ode mnie. Fe, brzydko! Wszak nie mam co robić, więc pójdę

Z tobą, gdziekolwiek dążysz”. Ja w nową wdałem się bajdę:

„Po co masz drogi nadkładać? Do człeka, co złożon chorobą

Idę, nie znasz go, mieszka daleko za Tybrem, w pobliżu

Parków Cezara”. – „Mam czas, nie jestem leniwy, więc z tobą

Pójdę wszędzie!” Stuliłem uszy, niepomny prestiżu,

Jak zgłupiały osiołek, gdy wielki przytłoczy go bagaż.

On mówi: „Zważywszy mój talent, już widzę, że się nie wzdragasz

Z Wiskiem, z Wariusem mnie równać w przyjaźni. Bo przecież któż skrobnie

Tyle wierszy za jednym zamachem? Kto równie nadobnie

Tańczy jak ja? Niech się schowa Hermogen! Jam w śpiewie Syreną!”

Tu mi się udało wścibić pytanie:  „Masz matkę ubogą

Lub krewniaków na swojej opiece?” – „Nie! nie mam nikogo.

Wszystkich złożyłem do grobu”.  – „Szczęśliwi! Jam został ci jeno!

Dobij i mnie, boć na mnie okrutny taki los czyha,

Który w dzieciństwie mi z urny wytrzęsła stara wróżycha:

Jego nie zgładzi trucizna ni wrogów włócznia żelazna,

Grypa ni starcza podagra, ni ból, co wykręci mu tułów;

Jego dobije gaduła. Więc niech się wystrzega gadułów,

Kiedy nieco zmądrzeje i lat dojrzalszych już zazna!”

Ćwierć dnia już zmitrężywszy, przechodzim koło świątyni

Westy. On stawić się w sądzie miał w związku z własnym procesem.

Wiedział, że przegra sprawę, jeżeli inaczej uczyni.

Rzecze więc: „Chwilkę bądź łaskaw zaczekać!” – „Niech zginę z kretesem,

Jeśli mam czas na czekanie! A na cywilnym kodeksie

Znam się jak kura na pieprzu!” – „Czy sprawę, czy ciebie opuścić?

Jestem w kłopocie!” – „Mnie opuść!” – „O, nigdy!” i (widać już wściekł się)

Rusza jak oparzony przed siebie. Ja za nim, bo juści

Jak tu się oprzeć zwycięzcy? – „A jakże z tobą Mecenas? –

On znów pyta. – Ten szczęściarz urządzać się umie roztropnie:

Z garstką wybrańców przestaje jedynie! Gdybyś zapoznał

Mnie z nim, o! wielkich względów z mej strony na pewno byś doznał:

Ja bym ci zrobił u niego protegę! Niech kaczka mnie kopnie,

Jeślibyś wszystkich nie zaćmił”. – Ja na to: „Zdaje się, że nas

Mylnie sądzisz. Boć w żadnym domu nie żyje się czyściej.

Nie masz tam intryg ni gniewów, ni plotek, ni podłej zawiści,

Forów nie dają bogatszym ni mędrszym, lecz każdy tam znajdzie

Miejsce dla siebie”.  – „Ech, szklisz! Uwierzyć trudno tej bajdzie”. –

„Ależ to prawda! Więc staraj się o nią; mocą swych zalet

Zdołasz go podbić. On do współczucia łatwo się nagnie,

Tylko się droży z początku”. – „Nie zaśpię gruszek w popiele;

Dziś jeszcze służbę przekupię. Cóż, trzeba sięgnąć do kalet!

Jeśli mnie z kwitkiem odprawią, trudności-m się jeszcze nie przeląkł;

Chwile stosowną wypatrzę, na drodze zaczepię go śmiele,

Odprowadzę… bez pracy wszak nie ma kołaczy!” W rozterce

Odsiecz ujrzałem: szedł Fuskus Aristius! On jako zły szeląg

Znał mojego kompana. Stajemy. „Ach, skądże to, skądże

Dążysz, kochany, i dokąd?” – zapytał. Ja w miejscu się wiercę,

Szczypie go z lekka w ramię i perskie oko doń robię,

Głowa mu kiwam, by chciał mnie ratować. On śmiał się niemądrze,

Niby nic nie rozumiejąc. Mnie żółć aż wrzała w wątrobie!

„Kiedyś mówiłeś, że chciałbyś poufnie rozmówić się, a bez

Świadków ze mną”. – „Pamiętam, pamiętam! lecz pozwól, że w kropce

Dziś cię zostawię. Do jutra! wszak dzisiaj trzydziesty jest szabes;

Chciałbyś podciętym żydziaszkom w nos kopcić?” – „Przesądy mi obce –

Odmę się na to. Lecz on: „A ja za wzorem pospólstwa

Jestem przesądny. Wybacz! Pomówim później!” Ostatnie

Zgasły nadziei promienie. Zbiegł huncfot, w niewole gadulstwa

Mnie nieszczęsnego oddając. Lecz nadszedł moment wyzwolin:

Zabiegł  gadule drogę przeciwnik i złowił go w matnię:

„Tużeś mi ptaszku! – huknął. – To ty się uchylasz od prawa!”

Nuże go taszczyć przed sąd. Ja uszy do góry! Krzyk, wrzawa,

Rwetes na całej ulicy. I tak mnie wybawił Apollin.

 

Przekład Józefa Birkenmajera