nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

MACHNIĘCIA, Bieszczadzki smalec 3

2016-06-16 14:15

Bieszczady nieprzetarte, niewyraźne, takie blurredowe. Mgły zawiesiły się jakoś dziwnie, jak śmietana właśnie. Gęsta, tłusta otulina jest chyba ładna. W głowie mi szumi. Przem dzielnie maszeruje, wspominając swoją bieszczadzką przeszłość sprzed 27 lat. Każdy z nas ma swoje Bieszczady urobione. Nie mają one smaku wytrawnego. TO raczej mocne jest, słodkie, a trochę cierpkie. No nie wiem. Idziemy po schodach. Pada. Szumi strumień dość głośno. Błoto pod nogami jest dziwne, maże się i ślizga przyjemnie. Pniemy się schodami w górę w stronę Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Pod numerem 15/1 stacjonujemy. Chłopak, pracujący dla Bieszczadzkiego Parku Narodowego, zarządza całym dobytkiem. Wchodzimy do budynku gospodarczego przerobionego na sezonowy „pensjonacik”. Swojski zapach przemieszanych woni śniadaniowo-kolacyjno-obiadowych, zasiedziałego od lat kurzu miesza się z czymś nieokreślonym. Ni to takie ni to siakie. Wąskim jak kiszka korytarzem idziemy do 7. To nasz wspólny pokój na najbliższe 3 noce. I kibelek jest. Przytuleni jesteśmy do klaustrofobicznej kuchni z piętrzącymi się na suszarce garnkami czekającymi swoich jajek, parówek, ziemniaków, makaronów, ryżów, kaszów.

Dziupla cała w biedronkach, więc czujemy się jak w raju. Opanowujemy rozgardiasz podróżny, próbujemy usnąć, ale nie udaje się. Przem wyciąga z plecaka kawiarkę i nastawia w kuchni. Jemy, pijemy. Kawa dobra po podróży, trochę energetyzuje nas, nastawia do czegoś, co za naszym oknem tapla się w śmietanie. Zmęczenie wciąż się nie może od nas odczepić. Kawa w końcu zaczęła działać. Może. A może to biedronki, które naskoczyły na nas i trochę żrą. Sen na dobre przepędzony nie wróci. Postanawiamy chwycić małe plecaki i na Połoninę Caryńską w tę i w tamtą. Deszcz, siąpienie i mgły, w które wchodzimy. Połonina Caryńska. Rozłożona szeroko. Choć to zaledwie 1200 metrów, widok ma swoją siłę. Ale tu śmietana weszła i poza śmietanę nic nie widać. Ba, my swoje wiemy. Każdy z nas przypomina sobie swoje dawne widoki. To taki erzac i tyle. Gapimy się na tę samą śmietaną i każdy z nas widzi co innego.

© Maciej Wróblewski