nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

NOTES, Nareszcie, nareszcie

2019-12-08 11:11

Jest zimny, deszczowy dzień na grunwaldzkim Poznaniu. Piszę kolejną część piątego poematu Autodafe prowokowany wykładami noblowskimi Petera Handkego oraz Olgi Tokarczuk. Cały ubiegły tydzień spędziłem na podróżach po Mazowszu, wykładach i lekcjach w szkołach oraz placówkach kultury, między innymi o Gustawie Herlingu-Grudzińskim. Dwie mowy, które ten okres zamykają (a wręcz „zatrzaskują”), tworzą coś w rodzaju wierzchołka kopuły budowli o nieokreślonej architekturze przywodzącej na myśl coś zupełnie nieuchronnego – coś, czego imię, perspektywę należałoby za wszelką cenę poznać jak najszybciej. Po pierwsze, horror tej ziemi i spojrzenie dziecka. Zetknąłem się z nim w ubiegłym tygodniu co najmniej kilkakrotnie. Pisarz powinien w mej opinii być „spojrzeniem dziecka” sprawdzany, przede wszystkim nim, i to jemu, a nie salonowej publiczności – należałoby mówić słowa o takiej sile rażenia, jak „nasz świat umiera”.

Nie chodzi o to, że chcę za wszelką cenę powiedzieć poprzez niniejszą notatkę, że Handke przemówił do mnie bardziej aniżeli Tokarczuk. Nie, akcentowanie tego bynajmniej moim celem nie jest. Chcę powiedzieć o sobie, w tym o swoich autoidentyfikacjach. Nie odbywają się one bez udziału dzieci, podróży z miejsca na miejsce, rozmów, tak podziwu, jak i rozczarowań, kiedy przestrzeń na naszą kameralną rozmowę o zegarze gułagu odmierzanym rytmami wypróżnienia i odlewania się więźniów zastępują Facebook i Messenger, a młodzi ludzie w połowie rozmowy ze mną stadkami opuszczają salę biblioteczną. Co mam robić ze smutkiem, w który wtrąciłem dwunastoletniego najprawdopodobniej chłopca, gdy zacząłem opowiadać o samotności i autoalienacjach Wiktora Gomulickiego, pisarza, o którym lekcję miałem w szkole podstawowej przeprowadzić? Zapomnieć? Ależ nigdy… Dramat artysty to nie tylko dramat zaangażowania. To czasami – jeszcze gorsza w swoich skutkach – tragedia gorączkowej, zaangażowanej przed zaangażowaniem – obrony. Dobrym zresztą przykładem będzie zresztą tu Gomulicki.

Wierzchołek budowli, o której wspominałem na początku – moim zdaniem – nie pamięta dokładnie jej fundamentów. Być może winna jest tu niedokończona praca „spojrzenia dziecka”: bo ktoś (w mojej przypowieści), kto zdążył jeszcze (np. za czasów swojego życia) zweryfikować wzmiankowanym „spojrzeniem” fundamenty, nie zdąży już z całą pewnością postąpić analogicznie w wypadku wierzchołka. Bo nie żyje. To smutna konstatacja. Skazuje nas bowiem na dryf wśród wszystkich radośnie dokoła pokrzykujących raz po raz, że brzeg (nareszcie, nareszcie) materializuje się przed ich oczami.

© Karol Samsel