nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

NOTES, W bezrękawniku na wietrze

2019-03-16 21:43

Czuję dość dojmująco, jak zatoczony zostaje okrąg. Jest rok 1982 i Stanisław Barańczak (myślę, że sprowokowany; sprowokowany, ale nie rozsierdzony przez Jadwigę Sawicką) pisze swoją Zemstę na słowie, drapieżną interpretację Balu w operze Juliana Tuwima. Co do tego ruchu się przyczyniło? Przede wszystkim – pospieszny sąd wzmiankowanej, że Tuwim nadaje się na doskonałego, nieformalnego patrona pokolenia lingwistycznego, więc między innymi – i jego samego. Nie, w żadnym wypadku nie. „Tuwim nie potrafił nigdy w swojej poezji dotknąć rzeczywistości, żeby się tak wyrazić, gołą dłonią, nie obleczoną w magiczną rękawiczkę onomatopei czy rytmu”, peroruje w 1982 roku Barańczak, rezonując Błońskim, który rok wcześniej w tekście Epifanie Miłosza (czy tylko ja to dostrzegam?) pisał: „Miłosz nie kocha duszy świata, ale jego skórę”. A więc kochanek skóry świata kontra ulubieniec, faworyt swojej dźwiękowej rękawiczki?

Słowo w Balu w operze jest laleczką voodoo, którą przekłuwa się ze wszystkich możliwych stron, aby znienawidzona rzeczywistość puściła w końcu najprawdziwszą krew. Tuwim jest w oczach Barańczaka logocentrycznym barbarzyńcą, który nie rozumie, że słowo nie oznacza rzeczywistości i że nie musi odpowiadać swoim życiem za rzeczywistości „ludobójstwa”. Ale czy nie to samo dzieje się wówczas, gdy w 2007 roku Julia Hartwig w wierszu To mówią udokumentowane staje przeciwko summa summarum – w jednym zbiorze – Miłoszowi, Felliniemu, Iwaszkiewiczowi? „Fellini mówi: jestem kłamcą / Miłosz mówi: jestem złym człowiekiem / Iwaszkiewicz mówi: wiem, że moje dzieło jest przemijające / gdyż nie może być podstawą żadnej wiary”. I dalej, z biegiem nurtu: „Kiedyś nie dowierzano przechwałkom / Teraz powątpiewamy w prawdę samooskarżeń / Wiemy że prawda niedostępna jest również w rejonie zwierzeń”.

Nie wiem, kto dał Hartwig i Barańczakowi prawo sądu estetycznego tak, jak nie wiem, kto – w ich przekonaniu – dał Tuwimowi, Miłoszowi, Felliniemu czy Iwaszkiewiczowi – nikczemny wzór bycia bezprawnym. W tej niewiedzy pójdę dalej, mając poczucie, że Hartwig mówi oskarżająco także do mnie, i nic z tym zupełnie nie robiąc: cóż, jeżeli ona, to i Barańczak poskazywali mnie na szafot, chociaż skazującego głosu tego drugiego od wielu lat już nie słyszę. Wiem też, że takich, jak Tuwim, Miłosz lub Iwaszkiewicz – choć reprezentuję tę samą stronę rzeki – po prostu nie obchodziłbym. Smuga. Radosna odwaga w bezrękawniku na wietrze – bez dotykania którejkolwiek z burt.

© Karol Samsel