nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

PISMO SZYBKIE, Sennik szczęśliwicki (20)

2022-08-30 15:57

10 kwietnia 1986
Zostałam pacjentką w sali szpitalnej pełnej autostopowiczów, dwoje właśnie żegna się i wychodzi, zapraszają wszystkich na 5 czerwca do Różanegostoku. Czasami odwiedzam ojca, który jednak wcale sobie tego nie życzy i wkrótce go wypisują. Zaraz potem szpital staje się labiryntem, w którym się gubię. Wiejski chłopak o imieniu Wojtek przypomina mi o spotkaniu 5 czerwca. Radzi, abym przyjechała autostopem. Mnóstwo tu młodych ludzi o różnych chorobach. Zapominam odebrać numerka choroby, który każdy musi mieć i wciąż przybywają nowi chorzy, ktoś straszy, że widział dziewczynę bez twarzy, to od lekarstw, wszyscy będziemy narażeni na to samo. Układamy porządnie swoje rzeczy w szafkach. Moja choroba dotyczy gardła, ale rodzę dziecko, które jest mi natychmiast odebrane. Pewnej nocy przypominam sobie o dziecku. Chociaż przepadło, bo na pewno mi go nie oddadzą, to przecież jest, żyje, więc zdrowieję i spotykam podleczonych znajomych. Proponują tu rekonwalescentom pływanie i łowienie ryb, przy szpitalu jest basen sportowy i rzeka. Pływam, aż ktoś unosi wędki z połyskującymi srebrnie rybami, rozmawiam z ludźmi na brzegu, wracam pół kroku z tyłu za mężczyzną, który niesie ryby. Naraz ktoś woła mnie, aby mi coś pokazać. W ogrodzeniu z wikliny siedzą dwie różnopióre, dzikie kaczki, które pod naszym spojrzeniem się zmieniają. Mają ludzkie twarze. Uciekam, kaczki zmieniają się wtedy w złote robaki w powietrzu, prawie niewidoczne, wiem jednak, że są, nadlatują, są bardzo niebezpieczne.

© Marta Zelwan