nowości 2025

Wojciech Juzyszyn Efemerofit

Gustaw Rajmus Królestwa

Karol Samsel Autodafe 8

książki z 2024

Anna Andrusyszyn Pytania do artystów malarzy

Edward Balcerzan Domysły

Henryk Bereza Epistoły 2

Roman Ciepliński Nogami do góry

Janusz Drzewucki Chwile pewności. Teksty o prozie 3

Anna Frajlich Odrastamy od drzewa

Adrian Gleń I

Guillevic Mieszkańcy światła

Gabriel Leonard Kamiński Wrocławska Abrakadabra

Wojciech Ligęza Drugi nurt. O poetach polskiej dwudziestowiecznej emigracji

Zdzisław Lipiński Krople

Krzysztof Maciejewski Dwadzieścia jeden

Tomasz Majzel Części

Joanna Matlachowska-Pala W chmurach światła

Piotr Michałowski Urbs ex nihilo. Raport z porzuconego miasta

Anna Maria Mickiewicz Listy z Londynu

Karol Samsel Autodafe 7

Henryk Waniek Notatnik i modlitewnik drogowy III

Marek Warchoł Bezdzień

Andrzej Wojciechowski Zdychota. Wiersze wybrane

PLANETA, Historia wierszy 48

2018-02-23 15:20

Wiersza „Żal” z tomiku „Hazard” (1995) nigdy nie zapomnę. Genezę tego wiersza można porównać do tańca butoh. To z ruchu i gestu powstał ten wiersz. Z dramatycznego krzyku ciała. Ciała, które jest na krawędzi. Pamiętam jak klęczałam na zlodowaciałej trawie. Wiłam się między lodem by przekonać kogoś do siebie. Byłam niezrozumiała. Szalona. Odpychająca. Straszna. Nieposkromiona w pokazywaniu tego, co było głęboko wewnątrz mnie. To był taniec, którym chciałam wyrazić to, co było między nami niedopowiedzeniem. Walczyłam całym ciałem z brakiem porozumienia. Otwierałam kolejne okna na widok straszny i nie do zapomnienia. Tańczyłam nie zdając sobie wtedy sprawy, że tak wygląda taniec butoh. Nie było już mnie, ale coś, co zwykle ukrywamy przed ludźmi. Deformacja, przeistoczenie. Otwarcie nieludzkiej przestrzeni wewnątrz samej siebie Nie wstydziłam się tego, przeciwnie wystawiałam się na widok. W ten sposób chciałam zawładnąć tym, co nie można przekazać słowami. W ten sposób słowa zaczęły się mi poddawać. Słyszałam je w sobie jak nadciągającą falę. Pisząc ten wiersz wciąż miałam przed oczami tamto zdarzenie. Ten taniec, który chciał mnie uwolnić. Czułam wtedy jak z ciała wyrastają mi korzenie w głąb ziemi. Zakorzeniałam się w tym, co najbardziej nieludzkie, groźne, niebezpieczne. Jak dziwna roślina, szarpana przez wewnętrzny huragan. Szablony i schematy tego, co nazywamy normą poszły w kąt, a ja gestami dokonywałam zamachu na to, co zwyczajne, na to, co ludzkie, na to, co jest w ramach. Byłam złoczyńcą, bo odważyłam się pokazać jak bardzo jestem nierozumiana. Że tylko tym dramatycznym ruchem mogę siebie wyrazić. Uwikłana w relację z drugim człowiekiem zapragnęłam nagle się wyzwolić. Ten taniec miał mi w tym pomóc. Nagle byłam tylko ja i jacyś oni po drugiej stronie. Szary tłum, z którym nie potrafiłam nawiązać kontaktu. Byłam jak na scenie. Ten wiersz jest jak spektakl, w którym aktorzy milczą, a głos mają jedynie rekwizyty. Widownią był mój pierwszy chłopak, z którym tak niewiele mnie łączyło. Może dlatego chciałam się uwolnić. Chciałam być samotna swoją dawną samotnością. Ten akt pozwolił mi na wyłonienie się z magmy frazesów i zabobonów.

© Ewa Sonnenberg